DROGA SOLICKIEGO (V+) NA CZARNYM SZCZYCIE – SIERPIEŃ 2014

Jedną z dróg, które zrobił nasz zespół (Michał Drożdż, Adam Dębski) w ramach letniego obozu KW Lublin w Dolinie Kieżmarskiej była Droga Solickiego (V+) na Czarnym Szczycie (Cesta Solického, Čierny Štit – 2434 m n.p.m.). Składa się ona z sześciu wyciągów (V+, IV, V-, IV, II); pierwszy z nich okazał się zdecydowanie najtrudniejszy. Próbę przejścia drogi poprzedziliśmy wcześniejszym rekonesansem, na który przeznaczyliśmy jeden z deszczowych dni.

Po dwóch dniach opadów warunki poprawiły się na tyle, że wreszcie mogliśmy zacząć się wspinać. Razem z nami w stronę Czarnego Szczytu wyruszyło jeszcze kilka zespołów, w tym dwa z KW Lublin (Przemka z Karolem oraz Seby z Markiem). Około godziny ósmej rano znaleźliśmy się pod ścianą i rozpoczęliśmy wspinaczkę. Największych emocji dostarczyło pokonanie pierwszego wyciągu. Popełniłem tutaj błąd i zmylony wbitym powyżej hakiem poszedłem zbyt daleko do góry. W konsekwencji zbyt późno zacząłem trawersować przewieszką w lewo i wpakowałem się w jakieś bardzo poważne trudności boulderowe, których pomimo wielu prób nie udało mi się pokonać. Ostatecznie po kilkunastu minutach bezowocnej walki zrezygnowałem, zjechałem kilka metrów do dołu i tam idąc już właściwą drogą skręciłem w lewo i dotarłem do stanowiska.

Pokonanie drugiego wyciągu, pomimo że został zaklasyfikowany jako „czwórkowy” również nie było łatwe. Co prawda omijał kolejne przewieszenia z lewej strony, ale i bez takich „atrakcji” trudności były wystarczające. W kilku miejscach trzeba było wykonać ruch na samych nogach, parę razy miałem też problem ze znalezieniem odpowiedniego miejsca na punkt asekuracyjny. Na szczęście w kluczowych momentach były powbijane haki.

O trzeciego wyciągu droga wyraźnie „puściła”. Trudności techniczne nagle gdzieś znikły, a wspinanie stało się już czystą przyjemnością. I tak już miało pozostać do końca drogi. Trzecie stanowisko założyłem kilka metrów pod tym zaznaczonym na schemacie. Właściwy stan był zajęty przez zjeżdżający w dół zespół Słowaków. Na szczęście na platformie, na której stałem było wystarczająco dużo miejsca. Do jednego wbitego wcześniej haka, dołożyłem drugi własny i mogłem już spokojnie czekać na Adama.

Kolejne wyciągi pokonaliśmy w dalszym ciągu wspinając się łatwym terenem i już bez większych przygód, aż dotarliśmy w końcu do wierzchołka Czarnego Szczytu.

Na dół schodziliśmy w gęstej mgle. Najpierw przez Wyżnią Czarną Galerię, którą po pokonaniu plątaniny ścieżek, żlebików i głazów doszliśmy do pierwszych kopczyków na Czarnym Grzbiecie. Idąc dalej wzdłuż nich, dotarliśmy do mokrego, ale dość przyjaźnie wyglądającego żlebu. W jego dolnych partiach operowała powoli schodząca do dołu grupa Czechów. Nie chcąc zrzucać na nich kamieni (żleb był bardzo kruchy), poczekaliśmy aż dojdą do znajdującego się za żlebem trawiastego zbocza (Pośrednie Jakubowe Ogrody) po czym ruszyliśmy ich śladem. Później już bez większych trudności dotarliśmy do schroniska ( Chata pri Zelonym Plesie).

Tekst: Michał Drożdż