PIZ BERNINA GRANIĄ SPALLA – LIPIEC 2021

W lipcu 2021 roku razem z Grześkiem i Marcinem wybraliśmy się na Piz Bernina – samotny czterotysięcznik (4049 m n.p.m.) położony w Alpach Retyckich. Na ten samotny szczyt zamierzaliśmy wejść od strony włoskiej Granią Spalla (PD, wspinaczka mikstowa I i II ). Naszą wyprawę rozpoczęliśmy na lotnisku w Bergamo skąd wynajętym Fiatem 500 (dość ciasny jak na trzy osoby z plecakami) pojechaliśmy w kierunku wioski Franscia (1600 m n.p.m.). Nieco powyżej tej miejscowości w okolicach tamy na sztucznym jeziorze Campo Moro (2000 m n.p.m.) zostawiliśmy samochód na bezpłatnym parkingu i ruszyliśmy szlakiem w kierunku schroniska Rifuggio Marinelli-Bombardieri al Bernina. Po przejściu betonowej tamy przemieszczaliśmy się trasą prowadzącą najpierw przez las, a później kamienistym zboczem. W mijanym po drodze schronisku Rifuggio Carate (2636 m n.p.m.) zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek. Po wyjściu z niemal opustoszałego budynku schroniska ruszyliśmy dalej przechodząc przez przełęcz a następnie trawersując w prawo. Szlak prowadził teraz do dołu, a my idąc po kamieniach i od czasu do czasu po śniegu dotarliśmy do niewielkiego lodowcowego jeziorka. Od tego momentu droga znowu zaczęła piąć się zakosami do góry. W końcu osiągnęliśmy cel naszej całodniowej wędrówki – schronisko Martinelli. Położony na wysokości 2813 m n.p.m. okazały, trzykondygnacyjny budynek mieścił 170 miejsc noclegowych. Cena noclegu po uwzględnieniu 50% zniżki na legitymację Klubu Wysokogórskiego wynosiła 18 euro. W środku panowała sympatyczna atmosfera, a obsługa była bardzo przyjazna dla gości. W zasadzie jedynym mankamentem tego miejsca był brak zasięgu sieci telefonii komórkowej (chociaż niektórzy ludzie potraktowaliby to jako zaletę). Niedaleko głównego budynku znajdowała się mała, murowana kapliczka przy której zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia. Pomimo weekendu i dobrej pogody schronisko nie było przepełnione, a my bez problemu znaleźliśmy miejsce do spania. Jednak ponieważ według prognoz dobra pogoda miała się utrzymać tylko przez dwa dni , postanowiliśmy już nazajutrz zaatakować na lekko szczyt.

Ponieważ nie chcieliśmy iść po ciemku atak szczytowy zaczęliśmy o 5.15. Początkowo, kierując się za dużą grupą wspinaczy prowadzoną przez przewodników, szliśmy przez niezbyt strome pola śnieżne. Niestety później okazało się, że ta grupa wcale nie wybiera się na Piz Bernina, a my bezwiednie minęliśmy znajdujący się wśród skał skręt w prawo czyli miejsce którędy wiodła trasa na szczyt. Zawrócenie i odnalezienie właściwej drogi kosztowało nas około godziny czasu i 100 metrów podejścia. Idąc już właściwym szlakiem pokonaliśmy siodełko i weszliśmy na rozległy płaski lodowiec. Po jego pokonaniu skręciliśmy w prawo i zaczęliśmy podejście do góry stromym, śnieżnym zboczem. Naszym kolejnym celem była przełęcz, na której znajdowało się Riffugio Marco e Rose (3609 m n.p.m.) – ostatnie schronisko na trasie. Pnąc się cały czas do góry doszliśmy do miejsca, gdzie startowała via ferrata prowadząca do tego schroniska. Jednak wejście na skały blokowała nam pokaźnych rozmiarów szczelina brzeżna, a sama droga nie wyglądała zbyt zachęcająco – skała była wilgotna, a po drabinkach ciekła woda. Dlatego zdecydowaliśmy się na alternatywny wariant i wspinaliśmy się dalej po śnieżnym zboczu. Droga robiła się coraz bardziej pionowa, a jej ostatnie fragmenty pokonaliśmy na przednich zębach raków. Następnie skręciliśmy w lewo i po kamienno-śnieżnym wypłaszczeniu znaleźliśmy się przy schronisku Marco e Rose (3609 m n.p.m.).

Tutaj odpoczęliśmy dłuższą chwilę. W międzyczasie mijały nas kolejne zespoły schodzące z góry. Okazało się, że żaden z nich nie zdobył szczytu. Wszyscy zgodnie twierdzili, że skała jest zbyt oblodzona, a warunki śniegowe są wyjątkowo niekorzystne. Te informacje nieco ostudziły nasz entuzjazm, ale mimo wszystko zdecydowaliśmy się iść dalej. Po czterdziestominutowym podejściu po śnieżnym, nachylonym pod kątem około trzydziestu stopni zboczu znaleźliśmy się pod skalnym progiem grani. Początkowo próbowaliśmy dostać się na jej ostrze pokonując skalną ściankę ze stalowymi prętami jako punktami asekuracyjnymi. Jednak idąc za rada jednego ze zjeżdżających w międzyczasie wspinaczy, ostatecznie weszliśmy na grań stromym śnieżnym żlebem położonym na lewo od skał. Na końcu żlebu znajdowało się znajdowało się zbudowane z ringów i łańcucha stanowisko asekuracyjne. Na grani początkowo poruszaliśmy się idąc na lotnej asekuracji aż do kilkunastometrowej, wycenionej na II/III skalnej ścianki, którą pokonaliśmy „na sztywno”.  Na jej zwieńczeniu znajdowały się trzy stanowiska zjazdowe, a wokół nich tłum wspinaczy szykujący się do zjazdów. W tym miejscu nasze morale mocno wzrosło, ponieważ okazało się, że wszyscy zdobyli szczyt. Pokrzepieni tymi informacjami ruszyliśmy dalej. Grań w przeważającej mierze była skalista, ale przeszliśmy też dwoma śnieżnymi, mocno eksponowanymi odcinkami. Kiedy znaleźliśmy się na przedwierzchołku Spalla rozwiązaliśmy się i pojedynczo wchodziliśmy na główny szczyt Piz Bernina. Była godzina 13.45.

Po kilkunastominutowym odpoczynku rozpoczęliśmy powrót wracając tą samą drogą aż do schroniska Marco e Rose. Idąc za radą pracowników schroniska szliśmy dalej do dołu korzystając z pominiętej przez nas przy podejściu via ferraty. Zejście po stalowych linach przebiegało bez problemów, jedynie pokonanie szczeliny brzeżnej wymagało od nas dalekiego skoku na nawis śnieżny. Na wszelki wypadek w tym miejscu asekurowaliśmy się liną, ale nawis na szczęście wytrzymał. Dalej, już bez większych przygód, smażąc się na słońcu wróciliśmy do schroniska Bombardieri.

Ponieważ poniedziałek miał być ostatnim dniem dobrej pogody zdecydowaliśmy się nie schodzić bezpośrednio do samochodu tylko zrobić sobie dodatkową wycieczkę. Po opuszczeniu schroniska około godziny 9-tej przez Passo Marinelli Orientale (3078 m n.p.m.) weszliśmy na nietrudny, skalisty szczyt nazwie Punta Marinelli (3182 m n.p.m.) Schodząc ze szczytu weszliśmy na lodowiec, którym dotarliśmy aż do progu doliny. Dalej idącą zakosami ścieżką przemieszczaliśmy się w stronę jeziora Lago Fusa, a następnie szlakiem turystycznym do jeziora Lago di Gera (2125 m n.p.m.). Stąd już mieliśmy bardzo blisko do naszego samochodu, którym pojechaliśmy na kolejny etap naszej podróży w kierunku jeziora Como.