W sierpniu 2016 roku razem z Markiem Proskurą wybraliśmy się na Drogę Motyki na Zamarłej Turni. Uchodzi ona za wzorcową tatrzańską „V” i jest uznawana za jeden z największych klasyków w swojej wycenie.
Po zakwaterowaniu się w schronisku w Pięciu Stawach (generalnie wszystkie miejsca były już zarezerwowane do końca września, ale szczęśliwie ktoś w ostatniej chwili zrezygnował) następnego dnia rano wyruszyliśmy pod drogę.
Przeszliśmy do Dolinki Pustej, a następnie żółtym szlakiem w stronę Koziej Przełęczy. W międzyczasie kilkakrotnie zatrzymywaliśmy się by z daleka obejrzeć przebieg drogi. Po dotarciu pod południowo-wschodnią ścianę Zamarłej Turni przeszliśmy jeszcze kilka metrów na żywca łatwym terenem do półki, gdzie znajdował się ring z pierwszego stanowiska.
Pierwszy, czwórkowy wyciąg prowadziłem ja. Ze względu na wczesną godzinę i brak słońca skała była jeszcze chłodna. Dlatego początkowo komfort wspinania nie był zbyt wysoki, a ręce miałem wręcz zgrabiałe od zimna. Przeszedłem ponad 40 metrów w ewidentnym zacięciu, aż dotarłem pod skalny okap, gdzie założyłem stanowiska (ring i hak). Pomimo, że w ramach akcji „Tatry bez młotka” na tym odcinku usunięto prawie wszystkie haki, to asekuracja i tak była komfortowa; osadzanie kości i friendów nie stanowiło żadnego problemu.
Drugi wyciąg poprowadził Marek. W międzyczasie promienie słońca oświetliły południowo-wschodnią ścianę Zamarłej Turni i wspinaczka stała się bardziej przyjemna. Marek przetrawersował kawałek na prawo, a następnie do góry. Po chwili krzyczy, że ma auto – wyciąg był krótki niespełna piętnastometrowy, zakończony ringami stanowiskowymi. Chociaż z dołu ten odcinek wyglądał na trudny do pokonania, to w praktyce nie sprawił zbyt wielu problemów – wszędzie można było znaleźć dobre chwyty i stopnie.
Następny, trzeci wyciąg miał porównywalną długość. Poprowadziłem go idąc najpierw przez płytę pozbawioną chwytów i stopni (tuż za płytą był wbity hak), a następnie (odbijając trochę w lewo) płytkim zacięciem, którym doszedłem do charakterystycznego balkonu. Tutaj korzystając ze znajdującego się tam spita i haka założyłem stanowisko. W niektórych relacjach wyczytałem wcześniej, że część zespołów łączy drugi i trzeci wyciąg w jeden odcinek. Jednak, według mnie wybraliśmy lepszą opcję, która zminimalizowała tarcie liny.
Dalej droga szła pionowym filarem. Marek pokonał go od lewej strony, a za chwilę wszedł na duży skalny balkon, gdzie założył kolejne stanowisko.
Piąty wyciąg był już dużo dłuższy. Na początek szedłem ewidentnym zacięciem wprost do góry. Kiedy raptownie teren zrobił się o wiele trudniejszy, przetrawersowałem dwa metry na lewo, do charakterystycznego komina. Kominem poszedłem do góry, a następnie lekko w lewo do kolejnej skalnej półki. Tam znalazłem spity z kolejnego stanowiska (przechodząc jeszcze parę metrów w lewo) i zacząłem asekurować Marka.
Pozostało jeszcze przejść łatwym, maksymalnie dwójkowym terenem na ostrze grani. Tam zrobiliśmy jeden, trzydziestometrowy zjazd na duże wypłaszczenie położone tuż przy Orlej Perci. Stamtąd szlakiem najpierw zeszliśmy na Kozią Przełęcz, a następnie do schroniska w Pięciu Stawach.