ZUGSPITZE – NAJWYŻSZY SZCZYT NIEMIEC – SIERPIEŃ 2016

Zugspitze to najwyższy szczyt Niemiec (2962 m n.p.m.) znajdujący się w Alpach Bawarskich tuż przy granicy z Austrią. Znajdują się tu dwa z kilku niemieckich lodowców – Schneeferner i Höllentalfermer. Na wierzchołek można dostać się wjeżdżając kolejką linową albo wybierając jeden z pięciu szlaków turystycznych. Nasza ekipa (Michał, Kaśka, Paweł, Kajetan) wybrała Ehrwalder Alm und Gatterl (2100 metrów przewyższenia, 14 kilometrów długości wg przewodnika). Nie była to trudna technicznie trasa, ale byliśmy już zmęczeni dziesięciodniowym pobytem w Alpach (wcześniej weszliśmy na Castora i Polluxa i podjęliśmy nieudaną próbę zdobycia Grand Combin); wracaliśmy już do Polski i Zugspitze mieliśmy zdobyć niejako „przy okazji”.

Wystartowaliśmy z leżącej po stronie austriackiej stacji kolejki linowej Ehrwalder. Szliśmy najpierw łąkami, później lasem, a następnie znowu łąkami mijając po drodze zabudowania Ehrwalder Alm i Hochfeldernalm. Łagodnie wznoszącą się do góry drogą dotarliśmy do położonej na wysokości 2045 m n.p.m. przełęczy Felderjöchl. I tutaj spotkała nas niespodzianka, szlak zamiast dalej wznosić się ku górze zaczął schodzić w dół. Niezbyt zachwyceni takim obrotem sprawy szliśmy dalej kamienistą ścieżką, dochodząc w ten sposób do kolejnej przełęczy – Gatterl. Tamtędy przebiegała granica austriacko-niemiecka. Oba państwa oddzieliły się od siebie metalowym płotem z niewielką furtką dla jednej osoby. Po niemieckiej stronie droga uparcie prowadziła płaskim terenem. Zaczynało to już nas pomału frustrować – chcieliśmy przecież iść do góry, a nie wyrabiać kolejne kilometry w poziomie. Zwłaszcza, że długość trasy podawana w przewodniku wydawała nam się mocno zaniżona i nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Dopiero od schroniska Knorrhütte zaczęliśmy w końcu piąć się w górę. Samo schronisko sprawiło bardzo dobre wrażenie – sanitariaty były na wysokim poziomie, a na głodnych turystów czekała kilkunastostronicowa karta dań. Dopiero podczas powrotu zorientowaliśmy się w mankamentach tego miejsca. Mianowicie w Knorrhütte nie istniała możliwość kupienia czegokolwiek butelkowanego (lub w puszce) do picia – żadnej wody, soku, coli, a nawet piwa. Jeśliby więc ktoś zbyt szybko zużył swój zapas płynów z nadzieją, że ponownie uzupełni go w schronisku mógł się później nieprzyjemnie zdziwić. Zwłaszcza, że na całej długości trasy nie było ani jednego strumienia. 

My na razie nie mieliśmy jednak takich problemów i po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej w górę, w stronę niewidocznego jeszcze szczytu. Niedługo po opuszczeniu  Knorrhütte znaleźliśmy się strefie nieomal marsjańskiego krajobrazu – szliśmy po ogromnym piarżysku, a w zasięgu wzroku nie znajdowało się nic innego oprócz kamieni o niesamowitym, białym kolorze. Dopiero po dłuższym czasie na horyzoncie pojawiły się budynki stacji narciarskiej „SonnAlpin” (2576 m n.p.m.). Tuż obok budynków stacji zaczynała się via ferrata prowadząca na szczyt. Żeby się dostać do pierwszych stalowych lin trzeba było jeszcze podejść do góry po stromym, piarżystym zboczu. Słowo „via ferrata” zostało w kontekście tej drogi użyte mocno na wyrost; była ona na tyle łatwa, że wspinaczka po niej absolutnie nie wymagała korzystania z zainstalowanych na niej sztucznych ułatwień. Być może wykorzystanie tej via ferraty miałoby sens w czasie zimowych wejść na Zugspitze, kiedy warunki są nieporównywalnie trudniejsze. My wspinaliśmy się jednak w środku lata i przy idealnej pogodzie. Dlatego szybko posuwając się do przodu pokonaliśmy via ferratę i stanęliśmy pod kolejną stacją kolejki linowej – Münchner Haus. Z tego miejsca mieliśmy już tylko kilka metrów do szczytu ( Münchner Haus jest na wysokości 2959 m n.p.m. – wierzchołek Zugspitze – 2962 m n.p.m.). Weszliśmy po metalowych schodach na platformę widokową, skąd można było podziwiać górskie łańcuchy Alp Bawarskich. Turyści, którzy nie przepadają za pieszymi wędrówkami i chodzeniem po via ferratach, mogą dojechać w to miejsce z trzech różnych kierunków – z miejscowości Eibsee (950 m n.p.m.), von Obermoos (1228 m n.p.m.) lub stacji kolejki „SonnAlpin”. Na platformie zrobiliśmy kilka zdjęć, a następnie zaczęliśmy szukać drogi na szczyt. Obeszliśmy od lewej strony budynek stacji, zeszliśmy po metalowych schodach lekko do dołu i znaleźliśmy się pod kilkumetrową skalną ścianą ubezpieczoną systemem metalowych lin i drabinek. Po pokonaniu tej przeszkody znaleźliśmy się pod pozłacanym krzyżem – to był wierzchołek Zugspitze, najwyższego szczytu Niemiec.

Wracaliśmy tą samą drogą. W czasie powrotu dawało już o sobie znać zmęczenie wielokilometrowym marszem, ale nie zmniejszyło ono satysfakcji ze zrealizowania złożonego celu.

Tekst: Michał Drożdż