POLLUX I CASTOR – SIERPIEŃ 2016

W sierpniu 2016 roku wybraliśmy się czteroosobową ekipą (Michał Drożdż, Katarzyna Mięsiak-Wójcik, Paweł Zwierzański, Kajetan Miskur) na dwa alpejskie „bliźniaki” – Pollux (4092 m n.p.m.) i Castor (4228 m n.p.m.). Oba szczyty są położone w centralnej części głównego łańcucha Alp Walijskich i należą do masywu Monte Rosa. Na Polluxa zaplanowaliśmy wejście Południowo-Wschodnią Granią o wycenie PD+ (650 metrów przewyższenia od schroniska Guide val d’Ayas), a na Castora południowo-zachodnią ścianą o wycenie PD (śnieg 35-50 stopni, 400 metrów przewyższenia).

Po całodniowej jeździe z Lublina przez Niemcy, Austrię, Szwajcarię i Włochy dotarliśmy w końcu do miejscowości St. Jacques w Dolinie Aosty. Tam zostawiliśmy samochód na bezpłatnym parkingu w centrum miasta, przepakowaliśmy się i ruszyliśmy w drogę. Ponieważ było już późno, wyszliśmy z założenia, że nie zdążymy dotrzeć tego samego dnia do schroniska Guide d’Ayas, które było punktem wyjściowym do ataku na Polluxa i Castora i będziemy musieli rozłożyć się z noclegiem gdzieś po drodze – zwłaszcza, że do pokonania było ponad 1700 metrów przewyższenia (St. Jacques jest położone na wysokości 1689 m n.p.m., a Refugio val d’Ayas na 3420 m n.p.m.). Początkowo szliśmy przez las wzdłuż żółtego szlaku nr 7; ścieżka łagodnie wznosiła się ku górze, a my stopniowo nabieraliśmy wysokości. Minęliśmy budynki niewielkiej miejscowości Pian di Verra, a następnie Jezioro Niebieskie (Lago Blu) i weszliśmy na morenę. Powoli zaczynało się ściemniać, zaczęliśmy więc szukać dogodnego miejsca do założenia obozu. Znaleźliśmy je na dużej łące, poniżej moreny na wysokości około 2200 metrów. Tam rozbiliśmy namioty. Na tej samej łące,  obok płynącego strumienia, kilkaset metrów od nas pasły się stada krów.  W obawie o jakość wody, nie pobieraliśmy jej z głównego nurtu, tylko szukaliśmy płynących w pobliżu mniejszych cieków wodnych, niezagrożonych „działalnością” zwierząt.

Następnego dnia rano z powrotem weszliśmy na morenę skąd już było widać w oddali Rifugio Mezzalama (3036 m n.p.m.). Jednak żeby tam dotrzeć trzeba było jeszcze pokonać spory kawałek drogi – najpierw płaski odcinek biegnący moreną, a następnie już bardziej stromy po skałach. W schronisku zrobiliśmy sobie półgodzinną przerwę i ruszyliśmy dalej. Przeszliśmy jeszcze kawałek po skałach, aż znaleźliśmy się na wielkim śnieżno-lodowym plateu. Po jego przetrawersowaniu, weszliśmy na ogromne, ostro wznoszące się do góry piarżysko. Powoli wspinaliśmy się po luźnych kamieniach, dochodząc w końcu ponownie do skał, na których znajdował się system sztucznych ułatwień. 

Składały się na niego liny oraz metalowe schody i barierki, którymi można już było dojść bezpośrednio do Guide d’Ayas. Kiedy wreszcie znaleźliśmy się przy budynku schroniska zaczęliśmy poszukiwania odpowiednich platform pod namioty. Znaleźliśmy je 50 metrów wyżej , ale wymagały one drobnych poprawek. Nikt z nas nie przejawiał jednak wielkiego entuzjazmu na myśl o perspektywie spania w namiocie, zwłaszcza jak dowiedzieliśmy się, że cena noclegu w Guide d’Ayas to raptem 20 euro (brak zniżek, schronisko prywatne). Ostatecznie podjęcie decyzji ułatwiło gwałtowne nadejście deszczu ze śniegiem – zdecydowaliśmy, że śpimy w schronisku. Ponieważ na następny dzień zapowiadano dobrą pogodę  nastawiliśmy budziki na czwartą rano i poszliśmy spać.

POLLUX

O świcie okazało się, że oprócz nas na Polluxa i Castora wybiera się tłum innych wspinaczy; dużą część tych osób stanowili przewodnicy z klientami. Ponieważ praktycznie od razu po wyjściu ze schroniska wchodziło się na lodowiec, od samego początku mieliśmy na nogach raki. Początkowo teren nie był zbyt stromy, poruszaliśmy się więc szybko omijając nieliczne szczeliny. Po niespełna trzydziestu minutach marszu skręciliśmy w lewo, w stronę Przełęczy Zwillingsjoch (Przełęcz Bliźniaków). Teren zrobił się bardziej pionowy, pomimo to w dalszym ciągu szybko poruszaliśmy się do przodu. Warunki pogodowe były idealne, śnieg lekko zmrożony; wszystko to sprzyjało utrzymaniu dobrego tempa marszu. Nie dochodząc do samej przełęczy ponownie skręciliśmy w lewo i krótko trawersując pod skałami Polluxa odnaleźliśmy ścieżkę na szczyt. Początkowo szliśmy bez używania rąk, później teren stał się bardziej wymagający. Generalnie trudności odpowiadały wycenie PD+; na trasie nie było żadnego fragmentu, który pozwoliłby się wykazać dużymi umiejętnościami wspinaczkowymi. Ponieważ skała nie była zmrożona, mniej więcej w połowie drogi zdjęliśmy raki co umożliwiło szybsze poruszanie się. Szliśmy na wprost granią, obchodząc kilka ostrzejszych wierzchołków z prawej strony. W związku z tym, że większość osób ze schroniska poszła najpierw na Castora (albo tylko na Castora), a idące na Polluxa zespoły pooddzielały się od siebie na długiej grani, przez dłuższy czas mieliśmy komfort niemal samotnego wspinania się. Sytuacja zmieniła się, gdy dotarliśmy do zabezpieczonej łańcuchami gładkiej płyty; odległej o około 150 metrów w pionie do wierzchołka. Przy jej pokonaniu trzeba się było skierować na prawo, do stromego żlebu, a następnie po około dziesięciu metrach przejść na pionową, kilkumetrową ściankę prowadzącą na ramię, na którym znajdowała się statua Madonny. Te odcinki również były ubezpieczone łańcuchami. Tutaj też zaczęły się problemy. Porozrzucane na całej Południowo – Wschodniej Grani zespoły skupiły się ponownie w tym miejscu, na łańcuchach utworzyły się korki i wszyscy bardzo powoli posuwali się do przodu. Oczywiście przewodnicy (głównie z Niemiec) uznali, że kolejka ich nie obowiązuje i wpychali się, gdzie tylko mogli prowokując przy tym wiele niebezpiecznych sytuacji. Skrajnym przypadkiem był moment, kiedy idący za niemieckim przewodnikiem klient złapał za nogę Kaśki, uznając ją widocznie za dobry chwyt. W takich warunkach i nerwowej atmosferze dotarliśmy pod figurę Madonny. Tutaj na odkrytym terenie czekała nas kolejna niemiła niespodzianka – zaatakował nas silny porywisty wiatr. Błyskawicznie zrobiło się zimno. Dlatego możliwie szybko włożyliśmy raki pod statuą i weszliśmy na śnieżną, eksponowaną grań – ostatnią już przeszkodę przed szczytem. Na wierzchołku zrobiliśmy raptem kilka zdjęć i zaczęliśmy schodzić z powrotem.

Przy łańcuchach znaleźliśmy stanowisko zjazdowe i uznaliśmy, że zjazd będzie szybszą opcją od schodzenia. Ponieważ tłum w tym miejscu wcale się nie przerzedził, nie chcąc nikogo podeptać rakami, zrobiliśmy kolejno po dwa krótkie, dziesięciometrowe zjazdy. Pozostało jeszcze tylko przejść ponownie przez płytę (tym razem dolnym wariantem), zdjąć raki i schodzić dalej tą samą drogą.

CASTOR

Po zejściu z Polluxa znaleźliśmy się na Przełęczy Zwillingsjoch oddzielającej ten szczyt od Castora. Pogoda w dalszym ciągu była idealna, a słońce mocno przygrzewało. Ruszyliśmy w stronę naszego drugiego celu – wierzchołka Castora. Mozolnie pięliśmy się w górę jego południowo – zachodnią ścianą. Na drodze oprócz nas nie było prawie nikogo; większość zespołów wspinających się tutaj rano zdążyła już zejść z wierzchołka i skierować się do schroniska lub na sąsiedniego Polluxa. Ominęła więc nas wątpliwa przyjemność wchodzenia na szczyt i przepychania się z tłumem ludzi. Nie mieliśmy do pokonania dużych trudności technicznych – droga prowadziła zygzakami po śnieżnym, miejscami mocno zalodzonym zboczu. Jednak ze względu na swoją długość była bardzo uciążliwa, a jej pokonanie wymagało sporego wysiłku. Do wykrzesania z siebie jeszcze większej energii i dalszego podkręcania tempa marszu skutecznie mobilizowały nas nadciągające od strony strony Matterhornu i Zermatt burzowe chmury. Później okazało się, że cały front przeszedł bokiem, jednak w tamtym momencie nie wydawało się to takie oczywiste i dopingowało najpierw do szybszego wejścia, a później zejścia z wierzchołka. Około 100 metrów przed granią szczytową trzeba było przekroczyć ogromną szczelinę; tuż za nią teren zrobił się bardziej pionowy (nachylenie stoku sięgnęło 50 stopni). Sama grań szczytowa była mocno eksponowana i niezwykle wąska (na tyle wąska, że na niektórych odcinkach trzeba było ostrożnie iść „stopa za stopą”). Na szczycie, ze względu na niepewną pogodę nie zabawiliśmy zbyt długo. Schodziliśmy tą samą drogą; pewne trudności sprawił tylko ten pięćdziesięciostopniowy fragment przed szczeliną. Po ostrożnym pokonaniu tego odcinka już szybko ruszyliśmy do dołu. Dłuższy odpoczynek zrobiliśmy dopiero na Przełęczy Zwillingsjoch, po czym już spokojnym tempem wróciliśmy do schroniska.

Tekst: Michał Drożdż