Grań Stüdlgrat na Grossglocknerze i Fuscherkarkopf – wrzesień 2018

W połowie września 2018 roku, pomimo niepewnych prognoz pogody wybraliśmy się czteroosobową ekipą (Michał Drożdż, Baśka Jabłońska, Katarzyna Mięsiak-Wójcik, Mariusz Warda) na Grań Stüdl (Stüdlgrat) na Grossglocknerze. Po kilkunastu godzinach jazdy (w tym przez płatny odcinek drogi widokowej Hohallpenstrasse, ale my widoków nie mieliśmy – jechaliśmy w nocy), dotarliśmy do miejscowości Kals, a stamtąd na płatny parking. Następnego dnia, skoro świt spakowaliśmy się i ruszyliśmy w stronę położonego na wysokości 2802 m n.p.m. schroniska Stüdl.

Pogoda była idealna, na niebie nie było ani jednej chmury i trochę żałowaliśmy, że nie możemy akurat tego dnia przeprowadzić ataku szczytowego. Trasa do Stüdlhütte nie była długa i po około trzech godzinach marszu zameldowaliśmy się w schronisku. Tutaj czekała nas miła niespodzianka, bo okazało się, że mamy zniżkę na nasze klubowe legitymacje  i zamiast 23 euro możemy zapłacić 13. Dostaliśmy też informację, że przy schronisku nie można rozbijać namiotów (park narodowy). Dopiero przy okazji późniejszego rekonesansu Stüdlgrat, dwieście metrów powyżej schroniska znaleźliśmy platformy przygotowane pod potencjalny biwak (chociaż podobno tam też jest to zakazane). Po przeprowadzonym rozpoznaniu nie pozostało nam już nic innego jak wypoczywać przed czekającym nas nazajutrz atakiem szczytowym.

Następnego dnia, zgodnie z wcześniejszymi planami około piątej rano wyruszyliśmy w kierunku Grani Stüdl. Początkowo szliśmy ścieżką prowadzącą najpierw do góry, a następnie trawersującą od lewej strony charakterystyczną morenę. Morena jest zakończona Przełęczą Luisencharte i z tego miejsca umownie zaczyna się wspinaczka Granią Stüdl. Niestety w ciemnościach trochę za wcześnie skręciliśmy w prawo na ostrze moreny. Kiedy po kilkunastu minutach zorientowaliśmy się, że popełniliśmy błąd zeszliśmy z powrotem na lodowiec. Przeszliśmy jeszcze kawałek lodowcem (pomimo że jest to krótki odcinek warto w tym miejscu założyć raki) i już prawidłowo znaleźliśmy się pod Przełęczą Luisencharte.

Początek naszej drogi był oczywisty, bo wyznaczały go dwa metalowe pręty do asekuracji. Później jednak nasza ruta podzieliła się na mnóstwo przeróżnych wariantów – czasem po litej skale, czasem po kruszyźnie, a czasem po śniegu. Co jakiś czas znajdowaliśmy jakiegoś ringa albo spita, ale nie zdarzało się to zbyt często. W końcu dotarliśmy do tzw. Frühstücksplatz (Breakfest Place) czyli położonego na wysokości 3550 m n.p.m. miejsca na odpoczynek. Znajdowała się tutaj tablica z ostrzegawczym napisem: „Jeśli ze schroniska dotarłeś do tego miejsca w czasie powyżej trzech godzin zawróć! Dalej napotkasz jeszcze większe trudności, a stąd bezpieczny powrót jest jeszcze możliwy”. Aż do Frühstücksplatz szliśmy na lotnej asekuracji, jednak w tym miejscu przewiązaliśmy się i zaczęliśmy iść na sztywno.

Trudności drogi nieco wzrosły. Bezpośrednio nad Frühstücksplatz czekało na nas trójkowe, ubezpieczone ringami, linami i metalowymi palikami zacięcie. Podczas dalszej wspinaczki ominęliśmy ostrze grani od prawej strony, przechodząc charakterystycznym, eksponowanym trawersem (ringi). Dalej szliśmy terenem o nieco mniejszych trudnościach, aż do momentu kiedy dotarliśmy do kilkunastometrowej ściany ubezpieczonej stalową liną. Ponieważ praktycznie nie było tutaj żadnych stopni cały ten odcinek przewspinaliśmy na rękach. Po pokonaniu tego wyciągu odbiliśmy nieco w prawo i ponownie znaleźliśmy się na eksponowanej grani. Po jej pokonaniu weszliśmy w łatwiejszy dwójkowo – trójkowy teren, a następnie przeszliśmy przez niewielką, dobrze ubezpieczoną ringami płytę (III). Tuż za nią pojawiła się największa trudność na drodze (przynajmniej dla mnie) – gładka, kilkumetrowa płyta, również wyceniona na III-kę w skali UIAA. Na przekór wszystkim przeczytanym wcześniej opisom, pokonałem ją nie środkiem, ale idąc z lewej strony przez siłowe zacięcie. Dalej czekały na nas, pozwalając na zaczerpnięcie oddechu, dwa wyciągi prowadzące po bardzo łatwym terenie, a następnie ostatnia już trudność na drodze czyli tzw. Red Mark. Była to kolejna gładka płyta, ale pokonanie jej ułatwiały tym razem konopna lina (przy wejściu) i metalowa poręczówka (przy trawersie). Po przejściu przez Red Mark, resztę drogi prowadzącej na szczyt (około dwóch wyciągów) przeszliśmy już na lotnej asekuracji.

Na wierzchołku Grossglocknera spotkaliśmy kilka grup z przewodnikami, które weszły na szczyt drogą normalną od strony schroniska Erzherzog – Johann. Widoków niestety nie mogliśmy podziwiać ponieważ wszystko było spowite gęstą mgłą. Po dwudziestominutowym pobycie na szczycie,  tak jak grupy komercyjne schodziliśmy drogą normalną – tą samą, którą zdobywałem Grossglockner siedem lat wcześniej. I tutaj czekało mnie zaskoczenie, bo droga wyglądała zupełnie inaczej niż ją zapamiętałem. Za wierzchołkiem Kleinglocknera, na ramieniu, które wtedy było całe przykryte śniegiem teraz nie było go w ogóle. Schodząc dalej zboczem o nachyleniu 45° (zapamiętanym przeze mnie jako „śnieżne”) tym razem szliśmy terenem będącym mieszanką błota i skał. Nawet śnieżne plateau przed schroniskiem Erzherzog – Johann jakby się trochę zmniejszyło i przybrało ponure, szare barwy.

Po dotarciu do schroniska Erzherzog – Johann mieliśmy do wyboru dwa warianty dalszego zejścia: albo po krótkim odcinku via ferraty zejść bezpośrednio na lodowiec albo iść dalej szlakiem po skałach (z elementami via ferraty) i ominąć w ten sposób dużą część lodowca. Ostatecznie wybraliśmy drugi, chyba nieco ciekawszy wariant. Lodowiec przetrawersowaliśmy idąc mniej więcej na skos (też był mocno wytopiony) a następnie już bez większych problemów znaleźliśmy ścieżkę prowadzącą do schroniska Stüdl. Tam w końcu mogliśmy udać się na zasłużony odpoczynek.

FUSCHERKARKOPF 3331 m n.p.m.

Ponieważ po zdobyciu Grossglocknera pozostało nam jeszcze kilka dni zapasu postanowiliśmy je wykorzystać na zdobycie kolejnego alpejskiego trzytysięcznika Fuscherkarkopfu. Mierzy on 3331 m n.p.m. i jest położony naprzeciwko Północnej Ściany Grossglocknera. Wejście na Fuscherkarkopf drogą normalną nie jest zbyt wymagające – droga została wyceniona na PD w skali UIAA  i miejscami wspinaczkowymi za II. Naszą wędrówkę na szczyt rozpoczęliśmy z parkingu przy kompleksie Franz-Josefs-Höhe położonym na wysokości 2361 m n.p.m. Żeby się tam w ogóle dostać trzeba było przejechać płatnym odcinkiem drogi Grossglockner Hochalpenstrasse – koszt to bagatela 36 euro. Przejazd tą drogą jest możliwy tylko do godziny 19-tej, trzeba się więc pilnować żeby nie pozostać na noc pod zamkniętym szlabanem.

Po pozostawieniu auta na parkingu przy Franz-Josefs-Höhe weszliśmy w kilkusetmetrowy tunel. Który wyprowadził nas na szlak prowadzący w kierunku wierzchołka Fuscherkarkopfu. Po swojej lewej stronie widzieliśmy mocno topniejący lodowiec Pasterze. Początkowo, przez około 30 minut szliśmy szeroką drogą, a następnie skręciliśmy w prawo. Według znajdującego się w tym miejscu drogowskazu do szczytu zostało nam nieco poniżej trzech godzin. Nasza droga zmieniła się teraz w wąską ścieżkę, momentami prowadzącą przez kruchą skałę, a momentami przypominającą via ferratę. Po kolejnej godzinie marszu weszliśmy już na szeroką grań szczytową. Tutaj również nie napotkaliśmy większych trudności, chociaż przechodziliśmy przez dwa miejsca ubezpieczone ringami (może z myślą o zimie). W końcu dotarliśmy na wierzchołek i po krótkiej sesji zdjęciowej ruszyliśmy z powrotem do dołu.

Po zejściu ze szczytu zwiedziliśmy jeszcze znajdujące się w kompleksie Franz-Josefs-Höhe Muzeum Alpinizmu, a następnie nie pozostało nam już nic innego jak wsiąść do samochodu i wrócić do Polski.