GERLACH GRANIĄ MARTINA – SIERPIEŃ 2013

Sierpień 2013 roku miał wyglądać inaczej. Razem z Maćkiem Strzemskim mieliśmy przejść Grań Tatr Wysokich. Planowaliśmy poświęcić na nią 8 dni. Jednak już pierwszego dnia wspinaczki pogoda załamała się i zostaliśmy zmuszeni do zejścia na dół. Na szczęście po dwóch dniach znowu się wypogodziło. Mieliśmy już co prawda za mało czasu żeby zrobić Grań Tatr Wysokich, ale „w zastępstwie” szukaliśmy jakiegoś innego celu. Wybór padł na Grań Martina na Gerlachu, najwyższym szczycie Tatr (2655 m n.p.m.).

Była to już moja trzecia próba zdobycia tego szczytu. Dwie poprzednie – zimowe – nie powiodły się ze względu na fatalne warunki pogodowe. Miałem nadzieję, że w tym przypadku sprawdzi się przysłowie „do trzech razy sztuka”. Pierwszy dzień poświęciliśmy na przejście Doliną Białej Wody i podejście pod Grań Martina. Późnym popołudniem wyruszyliśmy na szlak i pod wieczór dotarliśmy do Litworowego Plesa. Tutaj rozłożyliśmy się z noclegiem. Na szczęście było dość ciepło, nie padało i można było spać „pod chmurką”. W razie deszczu mieliśmy co prawda alternatywę w postaci niewielkiej koliby pod kamieniami, ale była ona na tyle ciasna i niewygodna, że traktowaliśmy to rozwiązanie jako ostateczność.

Następnego dnia o świcie wyruszyliśmy na szczyt. Po około trzydziestu minutach dotarliśmy do Polskiego Grzebienia. Tutaj zaczynała się Grań Martina. Z Polskiego Grzebienia szliśmy najpierw na prawo od grani, następnie samą granią i w końcu trawiastymi półkami po jej lewej stronie. Dość szybko doszliśmy do Wielickiego Szczytu; po jego zdobyciu ruszyliśmy dalej. Przez większość czasu trzymaliśmy się lewej strony grani. Teren był łatwy, jedynkowo – dwójkowy, dlatego też bardzo rzadko zakładaliśmy jakieś przeloty. W jednym miejscu założyliśmy zjazd, ale wynikało to raczej z tego, że przez moment zgubiliśmy właściwy przebieg drogi. Zdobywaliśmy kolejno Litworowy Szczyt, Niżną Wysoką Gierlachowską, Wyżnią Wysoką Gierlachowską, Gierlachowską Kopę i Lawinowy Szczyt. Idąc dalej wzdłuż grani, a następnie przez piarżysty żleb dotarliśmy na Zadni Gerlach (2460 m n.p.m.). Na tym szczycie zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek. Po jakiś 20 minutach zaczęliśmy schodzić na Przełęcz Tetmajera, skąd już zaczynała się bezpośrednia wspinaczka na Gerlach. W międzyczasie na stoku Zadniego Gerlacha mogliśmy zaobserwować szczątki samolotu, który rozbił się tutaj w październiku 1944 roku (przewoził 26 żołnierzy 2 Czechosłowackiej Brygady Spadochronowej – wszyscy zginęli). Na przełęczy zamieniłem swoje trekingi na buty wspinaczkowe i ruszyłem do góry. Ponieważ nie mieliśmy topo Gerlacha szukałem drogi na wyczucie. Wybrany przeze mnie wariant nie był trudny, według mnie była to maksymalnie „trójka”. Po trzecim wyciągu wszedłem na ostrze grani. Idąc nim przez jakieś 70 metrów dotarliśmy na szczyt Gerlacha. Ponieważ zbliżał się wieczór na wierzchołku nie zabawiliśmy zbyt długo. Zrobiliśmy kilka fotek, zamieniliśmy parę zdań z idącą za nami ekipą i zaczęliśmy zbierać się do zejścia.

Chcieliśmy wrócić Batyżowieckim Żlebem, starym (ale już zamkniętym od wielu lat) szlakiem turystycznym. Od szczytu droga wydawała się w miarę ewidentna. Najpierw schodziliśmy czymś w rodzaju kamiennych schodów, później natomiast weszliśmy w piarżysty żleb. Kiedy moim oczom ukazał się pierwszy ring zjazdowy uświadomiłem sobie, że nie schodzimy szlakiem turystycznym w Batyżowiecki Żlebie tylko jakąś inną drogą. Jednak ani mnie ani Maćkowi nie chciało się wracać z powrotem i szukać właściwej drogi. Zresztą ringi świadczyły o tym, że wybrany przez nas wariant też był uczęszczaną drogą zejściową. Wykonaliśmy około 6 – 7 zjazdów; niektóre ze starych haków, czasem musieliśmy zostawiać taśmy albo kupione specjalnie w tym celu repy. Ponieważ zdążyło się już ściemnić ostatnie zjazdy zakładaliśmy już w świetle czołówek. Było parę minut po 23-ciej kiedy znaleźliśmy się na dole, w Dolinie Batyżowieckiej. Czekało nas jeszcze tylko męczące przejście po kamieniach do Batizovskiego Plesa, gdzie rozłożyliśmy się do spania. Zaczęło padać, a ponieważ mieliśmy tylko płachty biwakowe, mocno nas przemoczyło. Jakoś jednak dotrwaliśmy do rana. Rano po prowizorycznym osuszeniu rzeczy, zebraliśmy się i przez Dolinę Wielicką, Polski Grzebień i Dolinę Białej Wody wróciliśmy do Polski.

Tekst: Michał Drożdż

Zdjęcia: Maciej Strzemski