DROGI CASSINA I NORDKANTE NA PIZ BADILE – SIERPIEŃ 2011

PODEJŚCIE POD ŚCIANĘ

Drogi na Piz Badile były trzecim i ostatnim, po Matterhornie i wspinaczce w Finale Ligure, celem naszego wyjazdu w sierpniu 2011 roku. Szczyt ten jest położony w Dolinie Bondasca, w rejonie Bergell, w południowej Szwajcarii, przy granicy z Włochami. Po przyjeździe do wioski Bondo pojechaliśmy dalej w górę stromą i wąską szutrową drogą. Po przebyciu kilku kilometrów dotarliśmy do miejsca, które na mapach widnieje jako Laret.

Generalnie droga z Bondo w górę Doliny Bondasca jest płatna. Bilet wjazdowy w cenie 12 franków można kupić w automacie stojącym na parkingu tuż przy szlabanie blokującym wjazd (koło wiaty). My mieliśmy szczęście – automat był zepsuty, szlaban otwarty i mogliśmy wjechać za darmo. Po dojechaniu do Laret zostawiliśmy samochód na parkingu i pieszo ruszyliśmy w dalszą drogę. Ponieważ nasza podróż samochodem zakończyła się dość późno, nie mieliśmy szans dotrzeć tego samego dnia pod północne ściany Badila. Koniecznością stał się więc nocleg na szlaku w lesie. Nocleg nie był zbyt komfortowy, ponieważ nigdzie nie mogliśmy znaleźć wystarczająco dużego kawałka płaskiego terenu do rozbicia namiotu. Warto dodać, że nocowanie na dziko jest w rejonie Piz Badile i Doliny Bondasca zakazane. Dlatego też, namioty rozstawiliśmy w taki sposób, żeby nie były widziane z jedynego schroniska na naszej drodze – Sasc Fura. Następnego dnia podeszliśmy pod północną ścianę Badila. Naprzeciwko Północnego Kantu Piz Badile znajdowało się dogodne miejsce biwakowe. Oprócz wielu miejsc wręcz idealnych do rozbicia namiotu, można było znaleźć tutaj liczne koliby (w czasie naszego biwakowania były one w większości zajęte). Pewne problemy mieliśmy z wodą; trzeba się było sporo naszukać żeby znaleźć niewielki strumyk wypływający z resztek łachy śnieżnej. Przez cały czas mieliśmy piękną, słoneczną pogodę, która optymistyczne nastrajała przed czekającą nas następnego dnia wspinaczką. Ja z Kaśką poszliśmy na Nordkante, natomiast Kuba z Martą mieli zaatakować Drogę Cassina.

NORDKANTE

Pobudka o 4 rano. Po szybkim gotowaniu ruszyliśmy na przełączkę, od której zaczynała się właściwa droga Nordkante. Tutaj się rozdzieliliśmy – Kuba z Martą poszli dalej trawersem na Cassina, my natomiast zaczęliśmy się wspinać Kantem Północy. Nordkante jest dość prostą drogą, wycenianą na IV+ (4b). Ma 1000 metrów przewyższenia, 1400 metrów wspinania i jest obliczona na 30 wyciągów. Prawie na całej długości drogi znajdują się stanowiska zjazdowe / asekuracyjne, ponadto najtrudniejsze odcinki zostały zabezpieczone ringami. Pierwsze 2 – 3 wyciągi trawersowały ścianą pod kątem w prawo, tutaj nie trzeba było zakładać własnej asekuracji, gdyż co kilka metrów można było wyszukać jakiegoś ringa. Następnie droga wchodziła już na ostrze grani, którym się szło praktycznie do samego końca. Razem z nami wspinało się kilkanaście innych zespołów. Na drodze panował więc straszny tłok. Momentami asekurowałem dochodzącą do mnie Kaśkę wisząc na jednym stanowisku razem z  trzema innymi osobami, a liny były ze sobą tak splątane, że ciężko je było wybierać. Oprócz tego szybciej idące zespoły usilnie próbowały nas wyprzedzić te wolniejsze z kolei blokowały drogę; wszystko to przypominało bardziej wyścig szczurów niż wspinaczkę. Tuż po zakończeniu trawersu  i wejściu na grań złapał nas około 30-minutowy opad deszczu a później gradu i skała straciła swój największy atut – rewelacyjne tarcie. Na szczęście niedługo później wyszło słońce, a ponieważ droga była wystawiona na wiatr po kilkunastu minutach nie było już widać śladu deszczu. Wspinaczka stała się bardzo przyjemna, widoki były rewelacyjne tylko tłumy i korki na trudniejszych odcinkach irytowały. Ponieważ jednak większość innych zespołów zdążyła już nas wyprzedzić, tłok nie był już tak dokuczliwy. Wyciąg o trudności 4b zaczyna  się od wąskiego skalnego zacisku po czym trawersował ścianką pod  lekkim kątem ku górze. Był bardzo gęsto obity ringami – co dwa metry można było założyć jakiś przelot. Przed nami szedł dwuosobowy zespół włoski, staraliśmy się utrzymać ich tempo, co dodatkowo mobilizowało nas do szybszego poruszania się. Dzięki temu, że droga biegła prawie cały czas granią, nie mieliśmy żadnych trudności orientacyjnych, co po problemach na Matterhornie było bardzo pozytywną odmianą. Po pokonaniu pionowych odcinków drogi przeszliśmy jeszcze dość długim i mocno eksponowanym trawersem i około godziny 16-tej stanęliśmy na szczycie.

Według opisów drogi, a także informacji jakie dostaliśmy w schronisku powinniśmy wykonać 2 – 3 zjazdy ze szczytu na stronę włoską. Tam znajdował się szlak, który po trzech godzinach miał nas doprowadzić z powrotem pod północną ścianę Badila. Od początku rzeczywistość rozminęła się z relacjami internetowymi. Zjazdów wykonaliśmy co najmniej sześć, a po ostatnim kończącym się przy śnieżno-lodowej łasze śniegu nigdzie nie było widać szlaku. Dopiero po jakiś 40 minutach marszu w oddali zamajaczył się budynek schroniska (okazało się, że było to Rifugio Gianetti). I tam dopiero zaczynał się nasz szlak. Do północnych ścian Piz Badile było jednak jeszcze bardzo daleko. Ponieważ w międzyczasie zapadła już noc po kilku godzinach wędrowania, zanocowaliśmy na szlaku, pod jakimś kamieniem. Dopiero następnego dnia o godzinie 16-tej dotarliśmy do schroniska Sasc Fura, dokładnie 24 godziny po tym jak stanęliśmy na szczyci Piz Badile. Po zabraniu namiotów i reszty dobytku, tego samego dnia późnym wieczorem znaleźliśmy się na parkingu Laret.   

DROGA CASSINA

Tekst o przejściu Drogi Cassina ukarze się wkrótce (czekam na relację Kuby).