Dent d’Herens Zachodnią Granią – sierpień 2017

W czasie sierpniowego wyjazdu w Alpy w 2017 roku naszym (Michał Drożdż, Katarzyna Mięsiak-Wójcik, Monika Kurowska, Tomasz Lipa i Tomasz Wakuła) drugim celem po aklimatyzacji w masywie Monte Rosa było zdobycie mierzącego 4171 m n.p.m. szczytu Dent d’Herens. Chcieliśmy wspiąć się na ten położony w Alpach Walijskich na granicy włosko – szwajcarskiej  szczyt idąc Granią Zachodnią (AD-, miejsca III+ i III, 1400 metrów przewyższenia). Warto dodać, że ze względu na bliskie sąsiedztwo Matterhornu, Dent d’Herens pozostaje niejako w cieniu tej słynnej góry i jest stosunkowo rzadko atakowany przez alpinistów.

W okolice masywu dotarliśmy jadąc najpierw do miejscowości Bionaz, a następnie do położonej 6 kilometrów dalej zapory wodnej Lac di Place Moulin. W tym miejscu zostawiliśmy samochód na płatnym parkingu i zrobiliśmy obowiązkowy przepak przed dalszą drogą. Najpierw ruszyliśmy wzdłuż utworzonego za tamą sztucznego jeziora Prarayer w kierunku położonego na wysokości 2005 m n.p.m. schroniska o tej samej nazwie. Dalej nasz szlak prowadził alpejskimi łąkami, a następnie lasem, gdzie kilkakrotnie musieliśmy przekraczać rzekę. Po wyjściu z lasu znaleźliśmy się w rozległej dolinie, gdzie zaczęliśmy szukać odpowiedniego miejsca do rozbicia obozowiska. Nie było to wcale takie łatwe, jednak ostatecznie udało nam się znaleźć kawałek płaskiego terenu, na którym rozstawiliśmy namioty. Następnego dnia ruszyliśmy dalej w górę doliny na końcu, której miało znajdować się schronisko Aosta (2781 m n.p.m.). Jednak my, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, nie doszliśmy do samego budynku schroniska tylko odpowiednio wcześniej skręciliśmy w prawo, a następnie zaczęliśmy wspinać się w górę po ogromnym piarżysku. Ponieważ dochodziły już późne godziny popołudniowe zaczęliśmy szukać miejsca pod namioty. Podobnie jak poprzedniego dnia mieliśmy problem ze znalezieniem odpowiedniej miejscówki. Teren był mocno nastromiony, a jeśli już udało nam się wypatrzyć jakieś płaskie miejsce to były one zalewane wodą z niewielkich górskich strumieni. Namioty mogliśmy dopiero rozstawić przy samej ścieżce prowadzącej ze schroniska Aosta w stronę wierzchołka Dent d’Herens (oczywiście najpierw trzeba było wyrównać teren i wybudować kamienne murki osłaniające przed wiatrem). Pozostałą część dnia zapełniły nam przygotowania do zaplanowanego na następny dzień ataku szczytowego.

Zgodnie z planem wstaliśmy o 2.30. Szybko zebraliśmy się i ruszyliśmy do góry, w stronę wierzchołka Dent d’Herens. Początkowo szliśmy piarżystym terenem (droga była oznakowana kopczykami), a następnie weszliśmy na lodowiec. W miarę możliwości staraliśmy się trzymać jego lewej strony, ale ze względu na fakt, że okazał się on mocno uszczeliniony, nie zawsze było to możliwe. Ponieważ było dosyć ciepło jak na tą wysokość i porę dnia (około zera stopni Celsjusza) cały obszar lodowca był pokryty rozmiękłą warstwą lodu. Poruszanie się po takim terenie, a w szczególności po mostach śnieżnych wymagało zachowania dużej ostrożności. Po około 40 minutach marszu lodowiec zaczął się stopniowo wypłaszczać, a my po swojej lewej stronie zobaczyliśmy przełęcz Tiefmattenjoch (3580 m n.p.m.), z której zaczynała się nasza droga Granią Zachodnią. Żeby znaleźć się na przełęczy musieliśmy wspiąć się dosyć kruchą, około czterdziestometrową, ubezpieczoną łańcuchami ścianą. Przed rozpoczęciem wspinaczki po łańcuchach podzieliliśmy się na dwa zespoły: pierwszy w składzie ja, Kaśka i Monika oraz drugi złożony z dwóch Tomków. Po dotarciu na przełęcz ruszyliśmy dalej granią w kierunku wierzchołka Dent d’Herens. Teren początkowo był dość łatwy, dlatego poruszaliśmy się na lotnej asekuracji. Przez cały czas szliśmy w rakach, natomiast nie było konieczności używania czekanów. Pierwszy trudny moment na grani – skalną ośmiometrową turniczkę pokonaliśmy asekurując się z kości i friendów. Na jej wierzchołku znajdowało się zbudowane z taśm stanowisko, które później, w drodze powrotnej wykorzystaliśmy do zjazdów. Grań stopniowo robiła się coraz bardziej ostra i eksponowana, ale jej niektóre fragmenty można było ominąć idąc z boku, zazwyczaj lewą stroną.

W końcu skały skończyły się i weszliśmy na duże, nachylone pod kątem czterdziestu stopni, śnieżne plateu. Z tego miejsca wydawało się, że szczyt jest już blisko, ale niestety było to tylko złudzenie. Mozolnie wspinaliśmy się do góry, a podchodzenie zdawało się nie mieć końca. W końcu po około 40 minutach marszu po śniegu, weszliśmy na teren mikstowy i idąc nim przez kilka następnych minut dotarliśmy na grań szczytową. Była ona mocno eksponowana, ale niezbyt długa więc dosyć szybko pokonaliśmy ją i znaleźliśmy się na wierzchołku Dent d’Herens. Na szczycie nie było zbyt wiele miejsca – nasza piątka ledwo się na nim zmieściła. Dotychczasowe trudy wspinaczki zostały z nawiązką zrekompensowane przez fantastyczne widoki (pogoda była w tym momencie idealna) m.in. na Matterhorn z graniami Lion i Zmut oraz na znajdujący się nieco dalej Dent Blanche.

Wracaliśmy tą samą drogą. Tuż po zejściu z grani szczytowej, na mikstowym odcinku terenu można było skorzystać z kilku punktów zjazdowych. My jednak zdecydowaliśmy się na lotną asekurację, która wg nas pozwalała na szybsze poruszanie się do dołu. Pierwsze dwa zjazdy założyliśmy dopiero po przejściu lodowego plateu, podczas schodzenia dolną granią a trzeci, ostatni na przełęczy Tiefmattenjoch. Po zjechaniu z przełęczy wracaliśmy lodowcem w stronę namiotów, czasami  klucząc pomiędzy szczelinami i szukając właściwej drogi. Niestety przed samym końcem drogi zaczął padać deszcz. Na szczęście obóz był już bardzo blisko i po krótkiej chwili mogliśmy już wejść do namiotów i udać się na zasłużony wypoczynek po tym wyczerpującym dniu.