AKLIMATYZACJA NA MONTE ROSA – SIERPIEŃ 2018

Działalność w masywie Monte Rosa potraktowaliśmy jako niezbędną aklimatyzację przed zaatakowaniem Dent d’Herens i Grand Combin. Dlatego nie dążyliśmy na siłę do zdobycia jak największej ilości szczytów znajdujących się w tym rejonie, a najważniejszy był dla nas nocleg w schronie na wierzchołku Balmenhornu (4167 m n.p.m.). Jak się niebawem okazało z przyczyn obiektywnych wyszły nam nawet dwa noclegi w tym miejscu, a każdego z nas trochę bolała głowa, jednak to wszystko zaprocentowało w czasie późniejszych wspinaczek. Cała akcja rozpoczęła się w miejscowości Staffal (1835 m n.p.m.), gdzie zostawiliśmy samochód, a następnie całą grupą (Michał Drożdż, Monika Kurowska, Katarzyna Mięsiak-Wójcik, Tomasz Lipa, Tomasz Wakuła) ruszyliśmy do góry. Szliśmy ścieżką prowadzącą przez alpejskie łąki stopniowo zdobywając wysokość. Po około dwóch godzinach marszu i minięciu kompleksu budynków w Orestes Hutte (2600 m n.p.m.) zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Odpowiednie miejsce znaleźliśmy kilkaset metrów dalej na łące niedaleko strumienia. Po dość komfortowym noclegu, następnego dnia ruszyliśmy dalej w kierunku schroniska Gnifetti. Szybko weszliśmy w teren o bardziej skalnym charakterze, a w jednym miejscu musieliśmy przejść przez niewielki jęzor lodowca. Niestety pogoda zaczęła się psuć, niebo pokryło się chmurami i zaczął padać z początku niewielki, a z czasem coraz mocniejszy deszcz. Kiedy kompletnie przemoczeni dotarliśmy do schroniska Mantova na zewnątrz rozpętała się już burza. W takiej sytuacji nie było sensu iść dalej do położonego 200 metrów wyżej Gnifetti Hut (którego zresztą nie było widać ze względu na gęstą mgłę), a tym bardziej rozbijać gdzieś namiotów. Jedyną racjonalną opcją jaka nam pozostała było zanocowanie w schronisku Mantova. Ceny specjalnie nie zachęcały: koszt noclegu wynosił 40 euro od osoby, a noclegu ze śniadaniem 48 euro. Ponadto schronisko nie było ogrzewane i nie mieliśmy nawet możliwości wysuszenia rzeczy. W niezbyt optymistycznych nastrojach poszliśmy spać, a następnego dnia rano wyruszyliśmy w kierunku Balmenhornu. Dla odmiany pogoda tego dnie była wręcz idealna. Na początku przeszliśmy przez pole lodowe rozdzielające schroniska Mantowa i Gnifetti, a następnie wspięliśmy się po metalowych poręczówkach na masyw skalny, na którym znajdowało się Gnifetti Hut. Żeby ponownie znaleźć się na lodowcu musieliśmy zejść z drugiej strony masywu po identycznie skonstruowanej poręczówce. Po zejściu na lodowiec związaliśmy się liną i ruszyliśmy do góry uważnie omijając licznie pojawiające się na drodze szczeliny. Pomimo sprzyjających warunków i dobrej pogody oprócz naszej ekipy do góry szło tylko kilka innych zespołów. Z prawej strony minęliśmy Piramidę Vinceta (4215 m n.p.m.), która miała być tego dnia naszym pierwszym celem wspinaczkowym. Na plateu pomiędzy Balmenhornem a Piramidą Vincenta zostawiliśmy plecaki i już na lekko ruszyliśmy w kierunku drugiego z tych szczytów. Wchodziliśmy śnieżnym zboczem i po około 20 minutach znaleźliśmy się na wierzchołku. Po krótkiej sesji zdjęciowej zeszliśmy po plecaki i zaczęliśmy iść w kierunku Balmenhornu. Najpierw kilkadziesiąt metrów podejścia po stromym śniegu, później trawers po śnieżnym zboczu, a następnie przejście około dziesięciu metrów po skale zabezpieczonej konopnymi linami i stanęliśmy się przy schronie Bivacco Giordano, znajdującym się na wierzchołku Balmenhornu. W środku nie było nikogo, dlatego wykorzystując sytuację szybko rozlokowaliśmy się na piętrze budynku, tam gdzie znajdowała się „sypialnia”. Miejsca akurat wystarczyło dla pięciu osób. Ponieważ było jeszcze dość wcześnie zdecydowaliśmy, że zaatakujemy dwa kolejne znajdujące się w pobliżu szczyty: Corne Nero (4322 m n.p.m.) i Ludwigshöhe (4342 m n.p.m.). Oddalone od Balmenhornu o około 30 minut drogi Corno Nero zdobyliśmy wspinając się po krótkiej, ale stromej (około 50-60 stopni nachylenia) śnieżno-lodowej ścianie, a następnie trawersując w lewo najpierw po śniegu, a dalej po skałach. W momencie kiedy stanęliśmy na wierzchołku okolicę pokryła gęsta mgła, a widoczność spadła do kilku metrów. W takich warunkach zeszliśmy do podstawy ściany i ruszyliśmy w poszukiwaniu kolejnego szczytu – Ludwigshöhe. Niestety z powodu fatalnej widoczności nie byliśmy w stanie znaleźć drogi na wierzchołek (zwłaszcza dogodnego przejścia przez szczelinę) i zostaliśmy zmuszeni do odwrotu. W międzyczasie zaczął padać śnieg, który zasypał część śladów. Ze względu na takie okoliczności mieliśmy spore problemy żeby odnaleźć drogę powrotną do Bivacco Giordano, ale ostatecznie wszyscy zameldowaliśmy się w schronie. Następnego dnia opady śniegu były jeszcze większe, a my utkwiliśmy na dobre na szczycie Balmenhornu. Czas spędzaliśmy grając w karty, śpiąc i gotując wodę ze stopionego śniegu, którego cały czas przybywało. Po tak spędzonych ponad 24 godzinach następnego dnia rano niespodziewanie przestał padać śnieg, wyszło słońce, mgła się rozwiała, a na lodowcu pojawiły się pierwsze zespoły przemierzające szlak do góry. Wykorzystując tę sytuację błyskawicznie zebraliśmy się i ruszyliśmy do dołu, w stronę schroniska Mantova. Okno pogodowe nie utrzymało się długo, warunki ponownie pogorszyły się, gdy znaleźliśmy się na wysokości Gnifetti Hut. Na szczęście teren poniżej nie był już trudny orientacyjnie i mogliśmy dalej spokojnie schodzić w dół do samochodu. Zwłaszcza, że cel udało się zrealizować i aklimatyzacja na Monte Rosie została zakończona.